Koniec zabawy w sport
Nadeszło ostatnie półrocze ze wstążkami. Zatem koniec zabawy w sport. Od następnego roku zaczynamy prawdziwą rywalizację.
Winny jestem jeszcze aktualizację do I półrocza 1992 roku. Po odnalezieniu kolejnego albumu udało się odnaleźć kilka. Brak dat na nich nie ułatwia zadania, ale kilka udało się dopasować.
Zimowy trening na Pogorzeli, start. Pomimo leżącego śniegu, wnioskuję po swoim stroju, że musiało być w miarę ciepło. To tylko trening, a jaka profesjonalna oprawa.
Następnie dla tych co byli w ostatnich latach. Możecie porównać jak bardzo zmieniły się okolice poznańskiej Malty. Mnie niestety nie było na MP, a tych zawodów też za bardzo nie pamiętam, więc nie dane mi porównania.
Jako, że poniższe zdjęcie włożone było razem z powyższymi, jest to niezbity dowód na to, że wielkiego żółtego misia wygrałem na Pucharze Najmłodszych 1992.
Uff, po krótkiej retrospekcji, wróćmy do dalszego ciągu roku 1992. Po Wawelu, bodajże w 2 samochody udaliśmy się ponownie do Szwecji, ponownie na O-ringen, który tym razem odbywał się całkiem niedaleko Sztokholmu. My jechaliśmy z Romanem S., który nadal czasami pojawia się na treningach czy zawodach.
Z wyjazdu utkwił mi w pamięci pomysł zrobienia dowcipu rodzicom. Zapakowałem się do bagażnika (hatchback, więc było jak oddychać :) ), aby ukryć się przed rodzicami. Wszyscy wsiedli do samochodu i jakby nigdy nic ruszyliśmy w drogę z centrum zawodów do miejsca zakwaterowania. Okazało się, że dowcip za bardzo się nie udał. Nie wiem jakim cudem, ale rodzice przyuważyli mnie jak wsiadam do bagażnika i zamiast się martwić, to szybko po przyjeździe na miejsce złapali za aparat i zrobili zdjęcie małej małpki w bagażniku. Jak tylko odnajdę ten album, postaram się wrzucić zdjęcie w następnym poście. Niektóre mapy są tylko we fragmentach, gdyż ich rozmiar przewyższał zdolności mojego skanera. Na poszczególnych etapach zajmowałem kolejno 58, 71, 20, 58, 114 i w klasyfikacji końcowej 58 miejsce.
Po powrocie ze Szwecji przyszedł czas na pierwszy w życiu samodzielny obóz. Akurat w tamtym czasie bardzo blisko współpracowaliśmy z mocną sekcją UWKS WAT Warszawa. Aby nabrać kolejnych doświadczeń pojechałem z WATem na obóz do Koszalina. Kolejne zapomniane miejsce na obecnej mapie Orientacji. Pamiętam był to obóz bogaty w doświadczenia.
Jako niejadek pozostawiony sobie sam, gdzie trenerzy wychodzili z założenia, że jak nie chcę jeść, no to trudno. To był czas kiedy nie było tak łatwo iść do sklepu kupić sobie chipsy czy ciasteczka. A trener, i słusznie, wychodził z założenia, że w końcu zacznę jeść. I był to obóz gdzie po raz pierwszy jadłem zupę mleczną z makaronem, z kaszą itp., jajecznicę i jeszcze parę innych rzeczy.
Był to również pamiętny obóz dla mojej ręki i pielęgniarki, która z nami była. Na jednym z treningów dość niefortunnie upadłem uszkadzając sobie nadgarstek. Oczywiście nikomu nic nie powiedziałem. Dopiero gdy mieliśmy jechać na popołudniowy trening ktoś przez przypadek zobaczył mój fioletowy, podwójny nadgarstek i natychmiast powiadomił kogo trzeba. Po pierwszym opieprzu od trenerów i od p. Grażynki, zaczęto zastanawiać się co począć. Jest sobota popołudniu, żadnego szpitala otwartego. Ale w końcu to wojsko. Szybko zorganizowano wizytę w szpitalu wojskowym, w samochód wojskowy i w drogę. Zdjęcie i... na szczęście okazało się, że to tylko wybicie stawu, więc obeszło się bez gipsu. Po powrocie do jednostki gdzie spaliśmy od razu chciałem grać z chłopakami w piłkę. Za jakieś 2-3 lata na kolejnym obozie ponownie sprawię p. Grażynce niespodziankę, tym razem z drugim nadgarstkiem. Z treningów najbardziej zaskakując jest ten poniższy - jako 10-latek biegałem grę szwajcarską. Niesamowite. A na koniec obozu, jak to w wojsku, trzeba było po sobie posprzątać.
No i nadszedł koniec lata i kolejna wielodniówka w Polsce. Tym razem w ostatni weekend sierpnia, 28-30.08., odbył się Puchar Śląska w okolicach Jeleniej Góry. Posiadane mapy były poobcinane lub niepełne zatem, aby być bardzo drobiazgowy, nazywały się one kolejno: Drugi Koniec Świata, Karpacz, Ucho Kiryka i odpowiednio miejsca 2, 1, 2 i w klasyfikacji generalnej ponownie 1.
Bardzo ciekawym elementem promocji zawodów były firmowe zdjęcia z nadrukiem nazwy zawodów. Taka oficjalna pamiątka do kupienia podczas ostatniego etapu.
Winny jestem jeszcze aktualizację do I półrocza 1992 roku. Po odnalezieniu kolejnego albumu udało się odnaleźć kilka. Brak dat na nich nie ułatwia zadania, ale kilka udało się dopasować.
Zimowy trening na Pogorzeli, start. Pomimo leżącego śniegu, wnioskuję po swoim stroju, że musiało być w miarę ciepło. To tylko trening, a jaka profesjonalna oprawa.
Następnie dla tych co byli w ostatnich latach. Możecie porównać jak bardzo zmieniły się okolice poznańskiej Malty. Mnie niestety nie było na MP, a tych zawodów też za bardzo nie pamiętam, więc nie dane mi porównania.
Jako, że poniższe zdjęcie włożone było razem z powyższymi, jest to niezbity dowód na to, że wielkiego żółtego misia wygrałem na Pucharze Najmłodszych 1992.
Uff, po krótkiej retrospekcji, wróćmy do dalszego ciągu roku 1992. Po Wawelu, bodajże w 2 samochody udaliśmy się ponownie do Szwecji, ponownie na O-ringen, który tym razem odbywał się całkiem niedaleko Sztokholmu. My jechaliśmy z Romanem S., który nadal czasami pojawia się na treningach czy zawodach.
Z wyjazdu utkwił mi w pamięci pomysł zrobienia dowcipu rodzicom. Zapakowałem się do bagażnika (hatchback, więc było jak oddychać :) ), aby ukryć się przed rodzicami. Wszyscy wsiedli do samochodu i jakby nigdy nic ruszyliśmy w drogę z centrum zawodów do miejsca zakwaterowania. Okazało się, że dowcip za bardzo się nie udał. Nie wiem jakim cudem, ale rodzice przyuważyli mnie jak wsiadam do bagażnika i zamiast się martwić, to szybko po przyjeździe na miejsce złapali za aparat i zrobili zdjęcie małej małpki w bagażniku. Jak tylko odnajdę ten album, postaram się wrzucić zdjęcie w następnym poście. Niektóre mapy są tylko we fragmentach, gdyż ich rozmiar przewyższał zdolności mojego skanera. Na poszczególnych etapach zajmowałem kolejno 58, 71, 20, 58, 114 i w klasyfikacji końcowej 58 miejsce.
Po powrocie ze Szwecji przyszedł czas na pierwszy w życiu samodzielny obóz. Akurat w tamtym czasie bardzo blisko współpracowaliśmy z mocną sekcją UWKS WAT Warszawa. Aby nabrać kolejnych doświadczeń pojechałem z WATem na obóz do Koszalina. Kolejne zapomniane miejsce na obecnej mapie Orientacji. Pamiętam był to obóz bogaty w doświadczenia.
Jako niejadek pozostawiony sobie sam, gdzie trenerzy wychodzili z założenia, że jak nie chcę jeść, no to trudno. To był czas kiedy nie było tak łatwo iść do sklepu kupić sobie chipsy czy ciasteczka. A trener, i słusznie, wychodził z założenia, że w końcu zacznę jeść. I był to obóz gdzie po raz pierwszy jadłem zupę mleczną z makaronem, z kaszą itp., jajecznicę i jeszcze parę innych rzeczy.
Był to również pamiętny obóz dla mojej ręki i pielęgniarki, która z nami była. Na jednym z treningów dość niefortunnie upadłem uszkadzając sobie nadgarstek. Oczywiście nikomu nic nie powiedziałem. Dopiero gdy mieliśmy jechać na popołudniowy trening ktoś przez przypadek zobaczył mój fioletowy, podwójny nadgarstek i natychmiast powiadomił kogo trzeba. Po pierwszym opieprzu od trenerów i od p. Grażynki, zaczęto zastanawiać się co począć. Jest sobota popołudniu, żadnego szpitala otwartego. Ale w końcu to wojsko. Szybko zorganizowano wizytę w szpitalu wojskowym, w samochód wojskowy i w drogę. Zdjęcie i... na szczęście okazało się, że to tylko wybicie stawu, więc obeszło się bez gipsu. Po powrocie do jednostki gdzie spaliśmy od razu chciałem grać z chłopakami w piłkę. Za jakieś 2-3 lata na kolejnym obozie ponownie sprawię p. Grażynce niespodziankę, tym razem z drugim nadgarstkiem. Z treningów najbardziej zaskakując jest ten poniższy - jako 10-latek biegałem grę szwajcarską. Niesamowite. A na koniec obozu, jak to w wojsku, trzeba było po sobie posprzątać.
No i nadszedł koniec lata i kolejna wielodniówka w Polsce. Tym razem w ostatni weekend sierpnia, 28-30.08., odbył się Puchar Śląska w okolicach Jeleniej Góry. Posiadane mapy były poobcinane lub niepełne zatem, aby być bardzo drobiazgowy, nazywały się one kolejno: Drugi Koniec Świata, Karpacz, Ucho Kiryka i odpowiednio miejsca 2, 1, 2 i w klasyfikacji generalnej ponownie 1.
Bardzo ciekawym elementem promocji zawodów były firmowe zdjęcia z nadrukiem nazwy zawodów. Taka oficjalna pamiątka do kupienia podczas ostatniego etapu.
Pod koniec września nastąpił wyjazd na Puchar Prezydenta miasta Lublina. W końcu odnalazłem swój zeszyt, w którym tata notował wszystkie moje starty. I nastąpiła mała rozbieżność. Chciałem napisać, że pierwszy start w Lublinie był moim 100-ym startem. Niestety okazuje się, że zapis startów wskazuje "100" podczas ostatniego etapu Pucharu Wawelu, a start w Lublinie jest nr 109. Postaram się odnaleźć brakujące mapy.
Kolejny weekend to powrót na domowe tereny i dwa starty, w tym jeden to Drużynowy Puchar Polski na Chrosnej. I jest to mój ostatni w życiu start na trasie M10N. Na pożegnanie z kategorią udało mi się wygrać.
Reszta startów odbyła się na terenie Mazowsza w ramach regionalnego kalendarza. Na uwagę zasługuje znakomity pomysł imprezy rozegranej na mapie Michałówek. Już do końca roku startowałem na trasach M11. Może jeszcze mała dygresja na temat mapy Choszczówka-Niwka. Była to mapa, na której nawet skala się nie zgadzała.
W związku z problemami finansowymi w mieście i dzielnicy podjęta została decyzja o przekazaniu młodzieżowej części sekcji do nowopowstającego Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Sportowego, w skrócie UNTS. I to właśnie barwy UNTSy reprezentowałem przez kolejne 4 lata: 1993-1996, przechodząc pod trenerskie skrzydła Beaty Wójcik.
A na koniec mały bonus. Tak w roku 1992 wyglądała moja wtedy- przyszła, a obecna żona, Patrycja.
Komentarze
Prześlij komentarz